kleszcze u psa zwalczanie

PopOdstraszanie. Człowiek kontra zwierzę w filmie


Żubr, bóbr, łoś, lis, wilk, kuna, koń, wydra, ryjówka, zając – to zwierzęta, które żyją w Polsce według jednego z bohaterów kultowej komedii Olafa Lubaszenki, pt. Chłopaki nie płaczą (2000). Część z nich naprawdę potrafi uprzykrzyć nam życie, więc zdarzają się sytuacje, gdy musimy podjąć pewne kroki, by się przed nimi bronić i pozbyć się ich z naszego terenu. Od dawna wiadomo, że kino to odbicie rzeczywistości, ale czy filmowcy do tej pory podejmowali temat odstraszania zwierząt? A jeśli tak, to w jakiej formie? Decydowali się na bolesny realizm czy może opowiadali o tym z fantazją godną kina science-fiction?

Nurt animal attack, czyli zwierzęta w natarciu

Jak sama nazwa podgatunku wskazuje, animal attack to horrory, w których to zwierzęta są zagrożeniem dla ludzi. Niekiedy mamy do czynienia z pojedynczymi scenami, które ukazują atak zwierzęcia lub zwierząt na bohatera, jak to jest w przypadku Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza (1953, reż. Jack Arnold). Innym razem są to filmy, których cała fabuła zbudowana jest wokół tego motywu. Do najsłynniejszych przykładów należą oczywiście Ptaki (1963) Alfreda Hitchcocka i Szczęki (1975) Stevena Spielberga. Do filmu Brytyjczyka jeszcze wrócę, z kolei dzieło Spielberga o rekinie-ludojadzie uznaje się dziś za pierwszy blockbuster w historii kina. Ogromny sukces frekwencyjny (kolejki przed kinem ciągnęły się na długość kilku przecznic – stąd określenie blockbuster) nie tylko otworzył Spielbergowi drzwi do błyskotliwej kariery, ale również uczynił wakacyjne miesiące najgorętszym okresem kinowych premier.



Początki animal attack były jednak o wiele skromniejsze. Za pierwszy film, który korzysta z tego motywu, uznaje się Zaginiony świat (1925, reż. Harry O. Hoyt), czyli zrealizowaną jeszcze w epoce kina niemego adaptację przygodowej powieści Arthura Conana Doyle’a (autora detektywistycznych przygód Sherlocka Holmesa). W produkcji tej bohaterowie trafiają do prehistorycznego świata, w którym żyją dinozaury – to właśnie one są największą atrakcją filmu. W kolejnych latach animal attack przybierało dwie twarze: nurt ten opowiadał albo o ogromnych genetycznie zmutowanych zwierzętach (motyw popularny zwłaszcza w filmach science-fiction z lat 50.), albo o zwierzętach normalnych rozmiarów, które będąc jednak w grupie, stają się nie do powstrzymania.

Sposób na odstraszenie kota: lampa




Filmy science-fiction w latach 50. były odpowiedzią na społeczne lęki. Opowiadały między innymi o inwazji Marsjan (a więc przybyszów z Czerwonej Planety) czy też skutkach eksperymentów naukowych (w odpowiedzi na strach przed bronią jądrową). Właśnie wskutek zetknięcia się z radioaktywną mgłą bohater filmu Człowiek, który się nieprawdopodobnie zmniejsza nabywa tytułowych właściwości. Scott Carey (Grant Williams) maleje z dnia na dzień – najpierw do rozmiarów dziecka, wkrótce myszy, a później owada.

Pomysłowo zainscenizowany film do dziś trzyma w napięciu – zwłaszcza w scenach, gdzie Carey musi walczyć o życie z kotem, a następnie pająkiem. W pierwszym przypadku „partnerował” mu jeden z najsłynniejszych ekranowych sierściuchów Hollywood – kot Orangey znany dziś przede wszystkim ze Śniadania u Tiffany’ego (1961, reż. Blake Edwards). I choć znamy jego słodkie oblicze, to w filmie Jacka Arnolda jest prawdziwym zagrożeniem dla miniaturowego bohatera. Scott wie, że nie ma szans w bezpośrednim starciu – dlatego stosuje uniki, a na koniec korzysta ze sprytu, ściągając na głowę kota lampę ze stołu, która rozbija się i odstrasza futrzaka. Kto woli wariant animal attack z kotami w bardziej klasycznej, horrorowej odsłonie, ten powinien obejrzeć Dzikie koty (1991, reż. John McPherson).

Kiedy najlepszy zwierzęcy przyjaciel staje się śmiertelnym zagrożeniem



Pociągnijmy dalej temat zwierząt domowych. O ile przykładowo węże (o których będę pisał dalej) są naturalnie kojarzone z niebezpieczeństwem, tak już o psach myślimy bardziej przychylnie. Nie od dziś wiadomo, że w horrorach często przeraża to, co najbardziej zwyczajne, a źródłem strachu staje się wpisanie znajomych elementów w zupełnie inny rejestr. Stąd chociażby horrory o nawiedzonych domach (podważenie symboliki domu jako „bezpiecznego miejsca”) czy o opętanych dzieciach (potencjalnie zupełnie niegroźnych dla dorosłych bohaterów).

Z tego samego założenia korzysta w swojej powieści Stephen King. Cujo – przeniesiony na ekran przez Lewisa Teague’a w 1983 roku – to historia o bernardynie, który zostaje ugryziony przez nietoperza i w konsekwencji przeobraża się w mięsożerną bestię. Małe miasteczko Castle Rock w stanie Maine staje się areną krwawych wydarzeń, a reżyser – podobnie jak autor literackiego pierwowzoru – sporo miejsca poświęca wątkom obyczajowym (wychowywanie dziecka, zdrada małżeńska itd.). Bohaterowie są często bezradni w starciu z ogromnym bernardynem, chowają się w zamkniętym samochodzie, próbują opędzić się do niego za pomocą pałki, finalnie pies zostaje zastrzelony. Dziś o Cujo pamięta się przede wszystkim za sprawą sprytnego montażu (który sprawił, że oporny we współpracy bernardyn na ekranie przeobraził się w potwora), podkręcającej napięcie muzyki Charlesa Bernsteina i z faktu, że z filmu całkiem wycięto Jean-Claude’a Van Damme’a, dla którego byłby to ekranowy debiut.

Miasteczko opanowane przez ptaki


O wiele więcej powodów do zapadnięcia w pamięć dały Ptaki Alfreda Hitchcocka z 1963 roku. Choć film korzystał z formuły znanej już z kina science-fiction w latach 50., to dopiero Hitchcock wprowadził animal attack do mainstreamu. Przyszło mu to o tyle łatwo, że już od lat był uznawany za „mistrza suspensu”, autora wysmakowanych filmowych dzieł z pogranicza sensacji, thrillera i kina grozy, które oglądało się dla dreszczy przebiegających wzdłuż pleców.

Ptaki były pewnym wyzwaniem – film trafił do kin zaledwie trzy lata po prawdopodobnie największym osiągnięciu Hitchcocka, czyli legendarnej Psychozie (1961). Poprzeczka była więc zawieszona wysoko. Brytyjczyk kolejny raz sięgnął po opowiadanie Daphne du Maurier – autorki, na podstawie tekstów której nakręcił wcześniej Oberżę Jamajka (1939) i słynną Rebekę (1940). Instynkt ponownie go nie zawiódł, Ptaki nie tylko wprowadziły na ekran kolejną ikoniczną blondynkę (Tippi Hedren), ale tak jak Psychoza ponownie przeraziły widzów i zasłużyły na status filmu kultowego. Ponadto zachowanie ptaków atakujących mieszkańców nadmorskiego kurortu Bodega Bay nie zostało wyjaśnione i do dziś budzi fascynację (bohaterowie kapitulują, są zmuszeni do ucieczki z miasteczka, bo ptaki całkowicie ich zdominowały – film ma otwarte zakończenie). Jedni dopatrują się w nim metafory zimnej wojny, inni widzą w nim znaki biblijnej apokalipsy, są i tacy, którzy całą fabułę odczytują przez pryzmat teorii freudowskich. Polecam obejrzeć film i wyrobić sobie własne zdanie.

Wypędzanie cholernych węży z cholernego samolotu 






Mniej miejsca na niedomówienia pozostawiają twórcy hybrydowego gatunkowca pod tytułem Węże w samolocie (2006, reż. David R. Ellis). Rzecz zaczyna się jak kino akcji (pełen wachlarz atrakcji w pierwszych dwudziestu minutach: morderstwo w słonecznej scenerii, a także pościgi i strzelaniny), by z czasem przeobrazić się w pełnokrwiste animal attack. Zaczyna się od tego, że główny bohater (Nathan Phillips) staje się świadkiem zabójstwa dokonanego przez azjatyckiego mafioza i trafia pod opiekę agenta FBI (Samuel L. Jackson). Bohaterowie z Hawajów muszą udać się do Los Angeles, gdzie chłopak złoży przed sądem kluczowe dla sprawy zeznania. Wszystko się komplikuje, gdy wraz z innymi pasażerami mężczyźni zostają zaatakowani przez węże. Kilka kilometrów nad ziemią muszą walczyć o życie ze wściekłymi gadami, które zostały poddane działaniu feromonów wyzwalających w nich agresję (i proszę, zagadka rozwiązana, żadnych niedomówień w odróżnieniu od dzieła Hitchcocka).

Węże w samolocie to kino klasy B pełną gębą, które na zmianę bawi i przyprawia o ból głowy. Poza wątkami sensacyjnymi, które w założeniu prawdopodobnie miały uatrakcyjnić seans filmu, mamy tutaj dantejskie sceny rozgrywające się na drugim planie. Seks w samolotowej toalecie jeszcze nigdy nie był tak bezsensowny, a twórcy starają się ponadto wcisnąć do fabuły satyrę na temat celebrytów. Jednym z drugoplanowych bohaterów jest zadufany w sobie raper, który bardzo cieni sobie przestrzeń osobistą, wszędzie chodzi z dwoma ochroniarzami (tu ciekawostka: zamiłowanie do gier wideo manifestowane przez jednego z nich uratuje sytuację w krytycznym momencie). Jak widać, atrakcji jest multum, wszystkie wątki sklejono na przysłowiową ślinę, a twórcy raz po raz przeskakują rekina – porzućcie nadzieję wszyscy, którzy spróbujecie się doszukiwać w filmie Davida R. Ellisa najmniejszych śladów logiki. Mimo to warto zobaczyć tę produkcję, która w innych czasach mogłaby być megahitem Polsatu. Chociażby po to, by przekonać się, jak Samuel L. Jackson wypowiada słynną kwestię „o cholernych wężach w cholernym samolocie” w charakterystyczny dla siebie sposób, a następnie rozprawia się z gadami – strzelając do nich ze służbowego pistoletu oraz robiąc dziurę w kadłubie samolotu, przez którą węże zostają wyssane na zewnątrz.

Superinteligentne mrówki, które nie dają się wysadzić w powietrze







Zwierzęta z poprzednich filmowych przykładów działały tak, jak nakazywał im instynkt – silnie pobudzone atakowały na oślep. A co jeśli uzyskają one ponadprzeciętną inteligencję i staną się o wiele mądrzejsze od ludzi? Taki scenariusz od razu może się nam skojarzyć z serią Planeta małp (seria zadebiutowała na ekranach kin w 1968 roku, najnowsza jej odsłona miała premierę w 2017 roku), teraz jednak skupimy się na… mrówkach. Właśnie o tych miniaturowych stworzonkach opowiada Phase IV (1974) Saula Bassa. Ten wizjonerski grafik (odpowiedzialny m.in. za czołówkę do Psychozy i Człowieka ze złotym pistoletem) w jednym ze swoich pełnometrażowych filmów postanowił opowiedzieć o mrówkach napromieniowanych przez kosmiczną siłę, która czyni je superinteligentnymi. Mrówki łączą siły i przejmują kontrolę nad pustynnym laboratorium – tym samym z obiektów badań przeistaczają się w sprawców zdolnych podawać w wątpliwość władzę człowieka nad światem insektów. Trzeba przyznać, że wychodzi im to przerażająco skutecznie i nawet próby wysadzenia ogromnych mrowisk materiałami wybuchowymi podejmowane przez naukowców okazują się nieskuteczne.

Pałki i kije w obronie Ropuszego Dworu przed szkodnikami





Na koniec przykład serwowany nieco z przymrużeniem oka. W powieści dla dzieci O czym szumią wierzby autorstwa Kennetha Grahame’a Ropuszy Dwór głównego bohatera zostaje zajęty przez bandę kun, tchórzy i łasic. Popularna książka doczekała się licznych adaptacji – zarówno w formie seriali, jak i filmów pełnometrażowych, a także produkcji aktorskich i animowanych. Wszystkie one (a przynajmniej większość z nich) podąża fabularnie za książkowym pierwowzorem i w finałowych scenach ukazuje starcie Ropucha i jego przyjaciół z podłymi najeźdźcami. W ruch idą pałki i kije, a bitwa o Ropuszy Dwór zostaje szybko rozstrzygnięta na korzyść pozytywnych bohaterów. Jak mogłoby być inaczej – w końcu to jedna z najpopularniejszych bajek dla dzieci, która cieszy się niesłabnącą popularnością od momentu wydania w 1908 roku.

Krwiożercze zwierzęta wciąż w cenie, podobnie jak dawanie przed nimi dyla





Jak pokazują przykłady przywołane w powyższych akapitach, nurt animal attack może przybierać różne kształty gatunkowe. I choć najczęściej konwencja ta sprawdza się w kinie grozy, to łatwo też odnaleźć przykłady w filmach science-fiction, a nawet w produkcjach familijnych. Motyw ten inspirował twórców niemal od samego początku kinematografii, rozkwitając na dobre w latach 50. Nic nie wskazuje na to, by jego popularność miała ulec osłabieniu, co potwierdza nie tak dawny sukces filmu Pełzająca śmierć (2019, reż. Alexandre Aja) o ataku żarłocznego aligatora, który nie pozostawia bohaterom innego wyjścia niż ucieczka. 
 
Autor: Jan Sławiński (Anonimowy Grzybiarz).
Źródło zdjęć: unplash.com
 

Popularne kategorie